Czas do
soboty minął jak z bicza trzasnął. A mnie oczywiście nie ominął pechowy piątek,
w którym to zgubiłam klucze do mojego ukochanego granatowego autka. Dałabym się
za niego pokroić. Cały dzień spędziłam na poszukiwaniu owej zguby nie tylko w
mieszkaniu, ale też na uczelni. Nie omieszkałam też czekać na ponowny przyjazd
autobusu nr 22, którym musiałam szybko przedostać się z jednego końca miasta na
drugi. Wiadomość o zgubieniu kluczyków dotarła do mnie dopiero wtedy, gdy Olka
wymusiła na mnie wyjazd poza Olsztyn. W końcu wyklinając na mnie, zabrała się z
Wojtkiem, a ja nadal nieszczęśliwa szukałam moich przepustek do normalnego
życia. Wybrałam się ostatecznie do paszczy lwa i zapukałam w okienko
informacyjne w budynku PKS’ów. Zostałam brutalnie oddelegowana do domu przez
jakąś wredną babę. Na całe szczęście mój wskaźnik szczęścia gwałtownie wzrasta
zaraz po zakończonym piątku, choćby było ledwo po północy. I właśnie te trzy
minuty po północy sprawiły, że jakimś cudem znalazłam moje zguby w kieszeni
kurtki, której tamtego dnia nie miałam na sobie ani razu!
Wojtek
trajkotał jak najęty przez telefon, gdy razem z Olką szykowałyśmy się do
wyjazdu do Warszawy. Jedziemy na ten ich nieszczęsny mecz, który swoją drogą
mam nadzieję, przegrają. Zetrę wtedy ten kpiący uśmieszek z tumanowatej twarzy
Ferensa.
- Dobrze,
nie zapomnę – siostra wzdychała co chwila do telefonu. – Wezmę… No przecież
powiedziałam, że wezmę! Jezu, Wojtek! Też Cię kocham, ale… Wiem, wiem, wiem.
Sam nie zapomnij wziąć mózgu. Jak Cię dzisiaj zobaczę, to zrobię Ci taką zadymę,
że głowa mała. Siedź cicho!... Jak to zapomniałeś?! Zdurniałeś do reszty?! Nie
będę teraz jechała do twojego mieszkania. Czy ty masz galaretę zamiast mózgu?
Zatrzasnęłam
w końcu drzwi do jej pokoju, mając dość tej gadaniny. Chciałam w spokoju się
odprężyć i wymyśleć niesamowitą intrygę. Do Wigilii zostało tylko kilka dni, a
ja nadal byłam w kropce. Moja obecna sytuacja sprawiała mi wiele kłopotów.
Posuwałam się do zupełnie irracjonalnych czynów jak próba wtajemniczenia w tej
plan mojego kolegi z ławki. Prawdopodobnie ochoczo przystałby na taką
propozycję. W samą porę ugryzłam się w język. Drzwi do pokoju otworzyły się z
hukiem i weszła przez nie rozdygotana Olka.
- Powiedz mu
coś, bo nie wytrzymam!
Wcisnęła mi
telefon do ręki, a prychnęłam tylko w odpowiedzi.
- Idź na
rozruch, tukanie.
I basta.
Oddałam jej telefon, po czym szybko wsunęłam na stopy krótkie kozaki. Olka
złożyła ręce do Boga i uczyniła to samo, co ja. Kilka minut później
siedziałyśmy w samochodzie i ruszyłyśmy w stronę Warszawy. Szczerze mówiąc
myślałam, że ten mecz będzie bardziej porywający. Przecież Politechnika i
Olsztyn są mniej więcej na tym samym poziomie rozwoju. No dobra, żadnej
niespodzianki nie było, bo wygrała drużyna z Warszawy. Fakt o przegranej
ugodził mocno w naszych chłopaków, ale jakoś nie było po nich widać goryczy
porażki. Oparłam się o bandy i czekałam tylko aż Wojtek i Olka skończą się
witać. Zajęło im to dłuższą chwilę, ale ja, robiąca w tym związku za ‘przyzwoitkę’
musiałam się mieć na baczności.
- I co Em?
Znalazłaś już kogoś porywającego na miejsce przy stole? – zapytał blondyn,
uśmiechając się od ucha do ucha. Wzruszyłam ramionami i wyjątkowo znudzona
mruknęłam coś pod nosem. Uparcie wpatrywałam się w boisko, patrząc to na
zawodników Olsztyna, to na Polibudę. A do życia przywrócił mnie zjawiskowy cel
kolegi Ferensa. Strzelił mi piłko prosto w czoło. Zaskoczona otworzyłam szeroko
oczy, żądając mordu.
- Chodź Oluś
– roześmiał się przyjmujący i odciągnął dziewczynę na kilka metrów ode mnie –
twoja wybitna siostra znalazła potencjalnego kandydata. Patrz zbliża się. Emma
ma wizję mordu w oczach, ale on szybko jej to wybije z głowy. Spójrz jak ta
mała małpa ciska tą piłką na wszystkie strony. Biedny Bart, jeszcze nie wie, co
go czeka. O! Spojrzeli sobie w oczy. Zaraz wypełni się wola nieba…
Olka
umierała ze śmiechu, opierając się na ramieniu blondyna. Co chwila zerkali na
mnie i atakującego, który wyjątkowo zakłopotany próbował odzyskać piłkę i
prosić mnie o wybaczenie. Denerwujący komentarz Wojtka został przerwany z
chwilą, gdy posłałam mu zawistne spojrzenie. Roześmiał się głośno i dał za
wygraną.
-
Przepraszam, nie chciałem – westchnął szatyn i zmierzył mnie (taką kruszynkę)
swoim wzrokiem. Jezu, co za wielkolud.
- Spoko –
bąknęłam i wzruszyłam tylko ramionami, wbijając wzrok gdzieś koło niego.
- To
naprawdę było niechcący – podrapał się po karku, uśmiechając lekko.
- Bartuś? – spojrzałam
mu odważnie w oczy. Kiwnął zaciekawiony głową. – Możesz udawać mojego chłopaka
przez jeden wieczór?
Myślałam, że
Wojtek udusi się ze śmiechu, patrząc na minę atakującego. A on tylko
bezdźwięcznie otwierał i zamykał usta. Ha! Już go miałam! Czekałam tylko na
dalszy rozwój wydarzeń.
- Muszę? –
wyglądał jakby opadły z niego wszystkie siły.
- Tak –
kiwnęłam pewnie głową – Widzimy się w Ostródzie za trzy dni.
A ten czas
tez szybko minął. Wojtek wszystko wytłumaczył zaciekawionemu Bartkowi.
Wiadomość tą przyjął do siebie dość dobrze. Miałam tylko nadzieję, że się
pojawi. A resztę załatwię już sama. Od rana latałam po domu w Ostródzie
pomagając mamie w ustawianiu stołu czy Olce w dekorowaniu choinki. Tata rano
pojechał szybko do hurtowni i wrócił niecałą godzinę później. Po południu już
wszyscy zaczęliśmy się przygotowywać. Wyglądałam całkiem jak człowiek, gdy
założyłam na siebie dopasowaną do ciała granatową sukienkę na szerokich
ramiączkach. A moje rude włosy zakręciłam trochę na lokówce i zostawiłam tak,
jak je Pan Bóg stworzył. Reszta to tylko formalność. Parę zabiegów
upiększających i oto mamy całą Emmę w gotowości. Olka wcale nie wyglądała
gorzej. Powiem szczerze, nawet lepiej ode mnie. Zeszłam po schodach na dół i
niepewnie wyjrzałam za futrynę drzwi. Siostra niecierpliwie wyglądała przez
okno, gdy na zegarku wybiła godzina siedemnasta. Wpatrywała się uparcie w
drogę, czekając aż na zaśnieżone podwórko wjedzie czarne BMW.
- Mamo! –
krzyknęła radośnie – już przyjechali!
A mnie
uśmiech lekko spełzł z twarzy. Zaczęłam się stresować, że coś pójdzie nie tak.
Miałam tylko nadzieję, że Bartek sobie poradzi i wszystko będzie pięknie. Ola
pierwsza podbiegła do drzwi i otworzyła je na oścież, wpuszczając do środka
mnóstwo zimnego powietrza. Pierwszy do środka wszedł Wojtek, a zaraz za nim
lekko zaniepokojony Bartek. Strzepnął z kołnierza kurtki płatki śniegu i wbił
we mnie błękitne tęczówki. Jego źrenice niemal natychmiast się rozszerzyły.
Uśmiechnął się, a ja mrugnęłam do niego zachęcająco. Pierwsze koty za płoty.
Ferens westchnął głęboko i pokręcił głową z politowaniem, kiedy na mnie
spojrzał. Wystawiłam mu język. Ola lekko pchnęła mnie w stronę atakującego.
Myślałam, że wyjdę z siebie. Przecież doskonale wiem, co mam zrobić. Głowa mamy
wychyliła się zza drzwi prowadzących do kuchni. Zmierzyła szatyna zaciekawionym
spojrzeniem i popatrzyła na mnie, unosząc brew do góry. Westchnęłam głośno i
wspięłam się na palcach, by zapleść moje ramiona na szyi atakującego. Uśmiechnął
się skrępowany, ale przycisnął mnie mocniej do siebie.
- Więcej
luzu Bartuś – szepnęłam mu do ucha – Zacznij grać. Pomogę Ci.
Ferens
zaklaskał cicho, gdy mama zniknęła w pokoju. Wszyscy razem weszliśmy do
niewielkiej, ale przestronnej jadalni. Przywitaliśmy się grzecznie, a Bartek
wyciągnął zza siebie coś na kształt bombonierki i wręczył ją mojej matce. Został
przez nią soczyście ucałowany. Ojciec przywitał się z nim i zerknął nieco
sceptycznie. Jakimś cudem przetrwaliśmy dzielenie się opłatkiem, co pewnie
przyszło atakującemu z wielkim trudem. Usiedliśmy obok siebie, patrząc wymownie
na zwijającego się ze śmiechu Wojtka. Zjedliśmy co mieliśmy zjeść. W trakcie
oczywiście mama nie powstrzymała się przed dziwnymi pytaniami.
- Słoneczka,
jak się poznaliście? – zapytała, opierając się o stół. Pstryknęłam Bartka w udo
i uśmiechnęłam się zrelaksowana.
- Wojtek nas
zapoznał – odpowiedziałam pewnie. Nawet nie drgnęła mi powieka. – Jakieś trzy
miesiące temu, prawda? Bartek też jest siatkarzem.
Odpowiedziałam
na multum innych pytań. Wszystkie miały w sobie drugie dno. Z czasem Bartek sam
z chęcią zaczął opowiadać i zmyślać coraz to nowsze historie. Czułam świdrujący
wzrok mamy, gdy po uroczystej kolacji wszyscy usiedliśmy na kanapie w salonie.
Szatyn niepewnie objął mnie ramieniem, na co jednogłośnie przystałam. Położyłam
głowę na jego ramieniu, bawiąc się guziczkiem mankietu w jego białej koszuli. Z
minuty na minutę czułam się bardziej ospała. W końcu wstałam z zajmowanego
przeze mnie miejsca i pociągnęłam atakującego za rękę.
- Idziemy
się przewietrzyć – wyjaśniłam. Czym prędzej wyszliśmy z domu. Zapięłam płaszcz
i założyłam rękawiczki.
- Chodź –
pociągnęłam go w stronę sadu, gdzie widać było tylko drzewa pod pokrywą śniegu.
Wyjrzałam lekko przez ramię i dostrzegłam poruszającą się firankę w kuchennym
oknie. Wiedziałam, wiedziałam, że tak będzie! – Bartek, złap mnie za rękę.
- Co? –
zapytał zaskoczony. Spojrzałam na niego znacząco, więc zaraz to uczynił.
Zaśmiałam się widząc jego ogromną dłoń, splatającą się z moją maleńką rączką. Nawet
mi to nie przeszkadzało. W końcu zniknęliśmy z zasięgu wzroku domowych
obserwatorów. Zrzuciłam śnieg z pieńka i usiadłam na nim.
- Już masz
wolne – westchnęłam, wpatrując się w sylwetkę siatkarza. Odetchnął z ulgą. –
Chcesz przenocować czy wrócisz do domu? Wojtek chyba zostaje.
- To jego
auto, więc chcąc czy nie, zostanę – uśmiechnął się lekko.
- Uprzedzam,
że na żadną pasterkę nie idę. Wolę siedzieć w domu i obżerać się makowcem.
Lepiej byłoby gdybyś został ze mną, bo inaczej mama znowu zacznie się czegoś
domyślać.
Zapadła
między nami chwila zupełnego milczenia. Atakujący spoglądał na mnie co chwila i
istotnie zaczęło mnie to trochę krępować. W końcu usiadł obok mnie na ziemi
pokrytej śniegiem. Zareagowałam gwałtownie, zeskakując z pieńka i pomagając mu
wstać.
-
Przeziębisz się – mruknęłam, łapiąc go za łokieć – Chodź, poszukamy czegoś żeby
można było spokojnie usiąść.
Przemierzyliśmy
cały sad wzdłuż i wszerz. W końcu koło starej jabłonki znaleźliśmy coś na wzór
pieńka. Pochyliłam się i nagle poczułam uderzenie w okolicy lędźwi.
- Co jest? –
syknęłam pod nosem i szybko się wyprostowałam. To był mój błąd, bo dostałam
śnieżką prosto w obojczyk okryty jedynie materiałem płaszcza. – Hej! Co to ma
być?!
Szybko
ulepiłam coś na wzór śnieżki i rzuciłam nią w stronę siatkarza. Uchylił się w
ostatniej chwili, wysyłając pocisk w moją stronę. Nasza wymiana ataków trwała
może dobre dziesięć minut. Potem oboje oddychaliśmy głęboko, regenerując siły.
Moment rozkojarzenia Bartka kosztował go wiele. Gdy odwrócił się plecami moją stroną, praktycznie bezszelestnie
podbiegłam do niego i z całym impetem wpadłam na jego rozbudowane ciało. Takim
sposobem wylądowaliśmy w ogromnej zaspie. Wielkolud obrócił się w moją stronę i
w niewyobrażalnie szybkim tempie zaczął zasypywać nas śniegiem. Pisnęłam
głośno, próbując wyswobodzić się z jego uścisku. W końcu mi się to udało.
Zaryzykowałam i wyciągnęłam dłoń w jego stronę, aby pomóc mu wstać. Wcale mi
nie pomagał. Z wielkim trudem podniosłam go z masy śniegu.
- Emma? –
spojrzałam na niego zaciekawiona - Może wrócimy, bo twoja mama zaraz wypadnie
przez to okno – zaśmiał się i pomógł mi wstać z pieńka. Nawet go o to nie
prosiłam, ale ponownie splótł nasze ręce ze sobą. Nie powiem, bo zrobiło mi się
tak jakoś cieplej na sercu. Grał wręcz profesjonalnie i nic nie stało na
przeszkodzie, by robił to jeszcze przez większość okresu świątecznego.
Rozdział cudowny! Sama koncepcja, by Bartek udawał chłopaka Emmy była genialna. Sama bym na coś takiego nie wpadła :) Bardzo mnie interesuje jak dalej potoczą się ich losy :D Informuj mnie o kolejnych, błagam :)
OdpowiedzUsuńTymczasem jak masz chwilkę to zapraszam do siebie po długiej przerwie, na kolejny rozdział http://feralna-dziewczyna.blogspot.com/
Buziaki ;*
Okej, więc trafiłam i tutaj :-) Przejrzałam bohaterów i mam zamiar nadrobić ich historię, czyli te 3 rozdziały ^^
OdpowiedzUsuńPzdr :3 + zapraszam Cię na opowiadanie o skoczkach austriackich w roli głównej;
http://another-story-about-ski-jumping.blogspot.com/
Zapraszam na 18 rozdział na: nie-poddawaj-sie-nigdy.blogspot.com
OdpowiedzUsuńMiłej lektury :* I przy okazji prolog: wciaz-kochajacy-sie.blogspot.com :)