Wkroczyłam w
ten gorący okres na uczelni, podczas gdy reszta świata z zachwytem
przygotowywała się do świąt. Ja siedziałam w książkach, a rodzinka latała po
sklepach i galeriach, kupując świąteczne pierdółki i tony jedzenia jakby to w Wigilię
miało przyjechać wojsko. Wszystko to fruwało mi koło nosa wraz z chusteczkami
higienicznymi, które w tej porze roku zawsze szły tonami. Całe szczęście
dzisiaj był ostatni dzień weekendu, a od jutra znowu ciężka harówka na uczelni.
Olka cały
dzień latała po mieszkaniu jak na skrzydłach, uśmiechając się nawet do kłębka
kurzu na mojej komodzie w pokoju. Niestety Bóg nie pozwolił marnować mojego
cennego czasu i talentu na sprzątanie kuchni, salonu, pokoju czy łazienki.
Kazał mi iść na medycynę i guzik tu miałam do gadania. W porównaniu do innych,
którzy pół tygodnia przesiadywali swoim tyłkiem na kanapach. Zaczęłam się
głębiej wczytywać w jeden z masy podręczników, gdy w całym mieszkaniu
rozbrzmiał dźwięk dzwonka. Olka nawet nie raczyła się ruszyć tylko wzrokiem kazała
mi iść otworzyć drzwi. Wyjrzałam jak wizjer i już miałam z powrotem wrócić do
pokoju, gdy siostra znowu mnie upomniała.
- Otwórz mu
te drzwi!
Jak mus to
mus. Chwilę potem w korytarzu ze śniegu otrzepywał się jej chłopak. Zmierzył
mnie zdegustowanym wzrokiem i uniósł jeden kącik ust do góry.
- Cześć ruda
małpo.
- Spierdalaj
tukanie.
Każde z nas
poszło w swoją stronę. Ja do pokoju, a on do salonu. Przez przymknięte drzwi
słyszałam śmiech siostry. Wszelkimi siłami próbowałam powstrzymać się przed
wybuchem. Za każdym razem, gdy milimetrowe litery książki zaczynały być coraz
ciekawsze, ta dwójka z pokoju naprzeciwko zaczęła coraz głośniej rozmawiać,
śmiać się i rzucać śnieżkami ulepionymi ze śniegu z balkonu. Jakby ich z buszu
wypuścili!
- Zamknąć
się dzikusy!
Nawet
liczenie do dziesięciu nic tu nie pomogło. Drzwi do pokoju się otworzyły i
wejrzała przez nie blond łepetyna i moja siostra.
- Króliczku,
okresu dostałaś? – roześmiał się głośno, omal nie rozbijając mojego ukochanego
wazonu z Hiszpanii, który przywiozłam będąc tam na wycieczce w drugiej klasie
liceum. Powstrzymałam się przed uszczypliwym komentarzem w stronę mojego
przyszłego, nie daj Boże, szwagra. Olka szturchnęła go tylko łokciem.
- A w ogóle
to chciałam wam coś powiedzieć – wypaliła. Spodziewałam się najgorszego. Nawet
tego, że za dziewięć miesięcy może tu latać sobowtór tego potwora o krzywym
nosie. – Rodzice zaprosili nas wszystkich na Wigilię!
Blondynowi
uśmiech szybko spełzł z twarzy, a ja zaczęłam się śmiać jak opętana.
- Emma, mama
chciała żebyś przyjechała z chłopakiem.
Tym razem
role się odwróciły. Poczułam się jakby ktoś wylał na mnie wiadro zimnej wody. A
Wojtek zaśmiał się szaleńczo i wyszedł z pokoju, żeby nie upaść w progu. I tu
właśnie zaczęły się schody. Mama mogła tak pomyśleć. W końcu od dwóch lat
wypytywała mnie o chłopaka, a ja cały czas mówiłam jej, że wymieniam ich jak
rękawiczki, a właśnie X miesięcy temu znalazłam tego jedynego. Tak było za
każdym razem jak dzwoniła do Olsztyna. A tu chłopa ani widu, ani słychu! Bądź
tu człowieku mądry. Przewracałam dużymi, mądrymi oczami na wszystkie strony,
próbując wymyśleć jakąś szaloną intrygę, podczas gdy blondyn opierał się o
futrynę, patrząc na mnie krytycznym wzrokiem. Gdy tylko na niego spojrzałam,
pokręcił przecząco głową i kazał pocałować się w dupę. No tak, faktycznie.
Ferens był zawsze moją ostatnią deską ratunku, bo przecież tonący brzytwy się
chwyta. Więc kiedy mama zaprosiła go razem z Olą nie mógł w tym czasie udawać
mojego chłopaka jak to robił czasem do tej pory. Tak, to było chore. W tamtych
momentach małpy i tukany zaczęły przemawiać ludzkim głosem, ale to była
transakcja wiązana. Moja ukochana siostrzyczka lubiła sobie znikać na jakiś
czas w ważniejsze dni nie tylko dla mnie, ale i dla jej chłopaka. Często więc
słyszałam słowa, abym wciskała się w sukienkę i wyszła z nim na imprezę
sponsorską, urodziny kolegi czy inne święto. Jednak na co dzień nasz widok
wywoływał w nas potworne mdłości i tyle w tym temacie. Teraz musiałam się
głowić nad tym kogo tu znaleźć na miejsce tego potwora z górą mięśni.
Tłumaczenie, że zerwałam z dwudziestym szóstym chłopakiem byłoby nietaktowne.
- Nigdy nie
sądziłam, że posunę się aż do tego, ale załatw mi jakiegoś faceta na tą
Wigilię!
- No chyba
Cię coś boli – prychnął w odpowiedzi. – Przyjedź z jakimś swoim przyjacielem z
uczelni.
- Puknij się
w czoło. Moi przyjaciele to cioty! Ferens no!
- Nie. Nie
ma mowy.
- Będziesz
czegoś chciał.
- Króliczku,
w najbliższym czasie niczego – westchnął.
-
Wypierdalaj z Domu Bożego!
Moja
wulgarność wzrastała wraz z długością jego pobytu w moim otoczeniu. A to
wszystko nie było szczytem moich możliwości, bo Ferens był w stanie
przesiadywać w mieszkaniu godzinami i tysiącami godzin. Wybiegłam szybko z
pokoju i wpadłam do kuchni, gdzie Olka tłukła się między garnkami.
- Wbijamy w
sobotę na mecz? Co ty na to? – mruknęłam zachęcająco, porywając dwie mandarynki
z półmiska.
- Grają w
Warszawie, dziecko – westchnęła, rozrywając opakowanie makaronu z Lubelli.
- Nawet
lepiej. Znajdę sobie warszawiaka, a nie ciemnotę z Olsztyna tak jak ty –
wzruszyłam ramionami i wróciłam do pokoju, odprowadzana ciskającym gromy
wzrokiem mojej siostry.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz