piątek, 27 grudnia 2013

02; kombinuj



Wkroczyłam w ten gorący okres na uczelni, podczas gdy reszta świata z zachwytem przygotowywała się do świąt. Ja siedziałam w książkach, a rodzinka latała po sklepach i galeriach, kupując świąteczne pierdółki i tony jedzenia jakby to w Wigilię miało przyjechać wojsko. Wszystko to fruwało mi koło nosa wraz z chusteczkami higienicznymi, które w tej porze roku zawsze szły tonami. Całe szczęście dzisiaj był ostatni dzień weekendu, a od jutra znowu ciężka harówka na uczelni.
Olka cały dzień latała po mieszkaniu jak na skrzydłach, uśmiechając się nawet do kłębka kurzu na mojej komodzie w pokoju. Niestety Bóg nie pozwolił marnować mojego cennego czasu i talentu na sprzątanie kuchni, salonu, pokoju czy łazienki. Kazał mi iść na medycynę i guzik tu miałam do gadania. W porównaniu do innych, którzy pół tygodnia przesiadywali swoim tyłkiem na kanapach. Zaczęłam się głębiej wczytywać w jeden z masy podręczników, gdy w całym mieszkaniu rozbrzmiał dźwięk dzwonka. Olka nawet nie raczyła się ruszyć tylko wzrokiem kazała mi iść otworzyć drzwi. Wyjrzałam jak wizjer i już miałam z powrotem wrócić do pokoju, gdy siostra znowu mnie upomniała.
- Otwórz mu te drzwi!
Jak mus to mus. Chwilę potem w korytarzu ze śniegu otrzepywał się jej chłopak. Zmierzył mnie zdegustowanym wzrokiem i uniósł jeden kącik ust do góry.
- Cześć ruda małpo.
- Spierdalaj tukanie.
Każde z nas poszło w swoją stronę. Ja do pokoju, a on do salonu. Przez przymknięte drzwi słyszałam śmiech siostry. Wszelkimi siłami próbowałam powstrzymać się przed wybuchem. Za każdym razem, gdy milimetrowe litery książki zaczynały być coraz ciekawsze, ta dwójka z pokoju naprzeciwko zaczęła coraz głośniej rozmawiać, śmiać się i rzucać śnieżkami ulepionymi ze śniegu z balkonu. Jakby ich z buszu wypuścili!
- Zamknąć się dzikusy!
Nawet liczenie do dziesięciu nic tu nie pomogło. Drzwi do pokoju się otworzyły i wejrzała przez nie blond łepetyna i moja siostra.
- Króliczku, okresu dostałaś? – roześmiał się głośno, omal nie rozbijając mojego ukochanego wazonu z Hiszpanii, który przywiozłam będąc tam na wycieczce w drugiej klasie liceum. Powstrzymałam się przed uszczypliwym komentarzem w stronę mojego przyszłego, nie daj Boże, szwagra. Olka szturchnęła go tylko łokciem.
- A w ogóle to chciałam wam coś powiedzieć – wypaliła. Spodziewałam się najgorszego. Nawet tego, że za dziewięć miesięcy może tu latać sobowtór tego potwora o krzywym nosie. – Rodzice zaprosili nas wszystkich na Wigilię!
Blondynowi uśmiech szybko spełzł z twarzy, a ja zaczęłam się śmiać jak opętana.
- Emma, mama chciała żebyś przyjechała z chłopakiem.
Tym razem role się odwróciły. Poczułam się jakby ktoś wylał na mnie wiadro zimnej wody. A Wojtek zaśmiał się szaleńczo i wyszedł z pokoju, żeby nie upaść w progu. I tu właśnie zaczęły się schody. Mama mogła tak pomyśleć. W końcu od dwóch lat wypytywała mnie o chłopaka, a ja cały czas mówiłam jej, że wymieniam ich jak rękawiczki, a właśnie X miesięcy temu znalazłam tego jedynego. Tak było za każdym razem jak dzwoniła do Olsztyna. A tu chłopa ani widu, ani słychu! Bądź tu człowieku mądry. Przewracałam dużymi, mądrymi oczami na wszystkie strony, próbując wymyśleć jakąś szaloną intrygę, podczas gdy blondyn opierał się o futrynę, patrząc na mnie krytycznym wzrokiem. Gdy tylko na niego spojrzałam, pokręcił przecząco głową i kazał pocałować się w dupę. No tak, faktycznie. Ferens był zawsze moją ostatnią deską ratunku, bo przecież tonący brzytwy się chwyta. Więc kiedy mama zaprosiła go razem z Olą nie mógł w tym czasie udawać mojego chłopaka jak to robił czasem do tej pory. Tak, to było chore. W tamtych momentach małpy i tukany zaczęły przemawiać ludzkim głosem, ale to była transakcja wiązana. Moja ukochana siostrzyczka lubiła sobie znikać na jakiś czas w ważniejsze dni nie tylko dla mnie, ale i dla jej chłopaka. Często więc słyszałam słowa, abym wciskała się w sukienkę i wyszła z nim na imprezę sponsorską, urodziny kolegi czy inne święto. Jednak na co dzień nasz widok wywoływał w nas potworne mdłości i tyle w tym temacie. Teraz musiałam się głowić nad tym kogo tu znaleźć na miejsce tego potwora z górą mięśni. Tłumaczenie, że zerwałam z dwudziestym szóstym chłopakiem byłoby nietaktowne.
- Nigdy nie sądziłam, że posunę się aż do tego, ale załatw mi jakiegoś faceta na tą Wigilię!
- No chyba Cię coś boli – prychnął w odpowiedzi. – Przyjedź z jakimś swoim przyjacielem z uczelni.
- Puknij się w czoło. Moi przyjaciele to cioty! Ferens no!
- Nie. Nie ma mowy.
- Będziesz czegoś chciał.
- Króliczku, w najbliższym czasie niczego – westchnął.
- Wypierdalaj z Domu Bożego!
Moja wulgarność wzrastała wraz z długością jego pobytu w moim otoczeniu. A to wszystko nie było szczytem moich możliwości, bo Ferens był w stanie przesiadywać w mieszkaniu godzinami i tysiącami godzin. Wybiegłam szybko z pokoju i wpadłam do kuchni, gdzie Olka tłukła się między garnkami.
- Wbijamy w sobotę na mecz? Co ty na to? – mruknęłam zachęcająco, porywając dwie mandarynki z półmiska.
- Grają w Warszawie, dziecko – westchnęła, rozrywając opakowanie makaronu z Lubelli.
- Nawet lepiej. Znajdę sobie warszawiaka, a nie ciemnotę z Olsztyna tak jak ty – wzruszyłam ramionami i wróciłam do pokoju, odprowadzana ciskającym gromy wzrokiem mojej siostry.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz