czwartek, 26 grudnia 2013

01; wpuść


Piątek. Dla niektórych to dzień ogólnej radości, który skłania do takiego namiaru słodkości, że można się czuć jak w pokoju pełnym szczeniąt, kociąt, różowych gum balonowych. Po prostu można było rzygnąć tęczą na tą wszędobylską beztroskę. Też tak miałam. Nic bardziej mylnego. Teraz w piątki miałam pecha. A w te trzynastego wolałam nie wychylać głowy spod kołdry, bo zapewne coś dopadłoby mnie, gdybym ustała jedną nogą na dywanie. W zwykły piątek co najmniej dwanaście razy uderzałam małym palcem u stopy o którykolwiek mebel, a potem ze łzami w oczach siadałam na kanapie i podciągałam kolana pod brodę. W ten zwyczajny piątek woda zawsze była zimna, z kranu coś ciekło, włosy wkręcały mi się w suszarkę, tłukł się ulubiony kubek, tosty wychodziły spalone, a kromka chleba zawsze spadała na podłogę masłem w dół. Pogoda zawsze była inna niż ta, na którą byłam gotowa. W ten dzień profesorzy się zawzinali, autobusy spóźniały, samochody oblewały brudną wodą, klucze się gubiły i nawet telefon nie działał. W normalny piątek telewizor śnieżył, kakao się wylewało, łóżko skrzypiało, psy w nocy szczekały i menele darli się na ulicy. Jednak najgorsze z tego było to, że zawsze w piątek wieczorem przychodził chłopak siostry i od drzwi zaczynali swoją grę wstępną. Potem zamykali się w jej pokoju skąd dochodziły tylko krzyki i jęki. Tak było co tydzień. Co piątek znikałam z mieszkania i włóczyłam się bez celu po mieście, czekając aż tamci skończą swój akt. Zazwyczaj wracałam dopiero w sobotę rano, bo wcześniej nie miałam czego tam szukać. Niby błahostki, a potrafią wyprowadzić z równowagi każdego. Dlatego po nieudanym piątku cieszyłam się jak głupia z każdej małej rzeczy. Ale nie dzisiaj, bo dzisiaj jest… piątek! 

W ekwilibrystycznej pozie siedziałam na kanapie wśród miliona zeszytów i książek. Niebieski plecak leżał na podłodze i co chwila się przewracał. Okulary opadały na czubek nosa, więc ciągle je podnosiłam. Jedyną pociechą dzisiejszego dnia był fakt, że siostra gdzieś wyjechała, więc dzisiaj jej chłopak nie przyjdzie do mieszkania. Mogłam spokojnie spać na swoim łóżku, które i tak pewnie będzie niewygodne. Włożyłam ołówek do ust i zawzięcie starłam kilka naskrobanych słów na kartce papieru. Muzyka cicho płynęła z głośników salonowej wieży. I już skończyła się bajka. Płyta się zacięła, a ja zdenerwowana ugryzłam się mocno w język, ustałam nieporadnie na podłodze, zrzucając połowę książek z kanapy. Podeszłam do wieży, przy okazji z impetem uderzając nogą o stolik kawowy. Jak zawsze w oczach pojawiły mi się łzy i wyrzucając z siebie wszelkie niekulturalne epitety wyszłam z salonu. Z chęcią rzuciłabym się na łóżku, gdyby nie fakt, że ktoś śpiewał na klatce. Wyjrzałam przez wizjer, a z moim ust wypłynęło głośne: kurwa. Otworzyłam drzwi, przez które natychmiast wtoczyła się ogromna góra mięśni i usiadła na wycieraczce, uśmiechając się do adidasów na podłodze.
- Weź się kurwa przesuń, człowieku – fuknęłam, próbując zamknąć drzwi. Czy moja siostra nie raczyła poinformować chłopaka, o tym, że dzisiaj jej w domu nie będzie? Mężczyzna przesunął się w końcu w prawo i oparł plecami o ścianę. Jedną ręką przekręcałam klucz w drzwiach, a drugą wybierałam numer do siostry. Po czterech, Boże, sygnałach usłyszałam jej świergot.
- Twój dżolero leży na wycieraczce – mruknęłam, szturchając go lekko nogą. Mamrotał coś pod nosem, wgapiając się w mój tyłek. Chcący lub nie, ustałam mu lekko na stopę i przeniósł swój wzrok na sufit. – Łaskawie byś go stąd zabrała, do cholery!
- Nie mogę – zacmokała nerwowo – Będę dopiero jutro. Wybacz mi, naprawdę nie mogę teraz przyjechać. Trzymaj się, Em.
Usłyszałam sygnał zakończonego połączenia. Przeklęłam parę razy i rzuciłam telefon na komodę. Facet nadal opierał się o ścianę, teraz tylko głową, bo reszta jego ciała leżała na wznak.
- Wstawaj, ja Cię tachać nie będę – warknęłam. Obruszył się niesłychanie i z jękiem podniósł z podłogi. Jedną ręką podpierał się o ścianę, a drugą nieudolnie ściągał ciemne adidasy.
- Emcia… - zawołał pijacko, opadając na mnie swoim ogromnym cielskiem. Skrzywiłam się i strąciłam jego łapy z moich ramion.
- Lepiej się trzymaj ode mnie z daleka – syknęłam zjadliwie. Wciągnęłam go do pokoju siostry i popchnęłam na łóżko – Możesz robić tu co chcesz, tylko mi nie przeszkadzaj. Rzygać w sumie też możesz, tylko cicho.
Kątem oka widziałam jak ściąga z siebie białą koszulkę i kładzie ją na parapecie. Westchnęłam głośno i zamknęłam drzwi do pokoju. Nie mam pojęcia jak oni dobrali się ze sobą. Mieli tyle sam lat. I byłam od nich tylko o dwa lata młodsza. Co prawda nie zdarzało mu się pijanemu przychodzić do siostry, więc co tym razem?  Zasiadłam z powrotem na kanapie i otworzyłam pierwszą lepszą książkę. Już zaczynało robić się ciekawie, dopóki nie przerwało mi głośne wołanie mężczyzny w pokoju siostry. Zignorowałam jego odgłosy i ponownie schowałam nos w podręczniku.
- EMCIA!
Kurwa jego mać. Otworzyłam drzwi do pokoju i zmierzyłam go wściekłym spojrzeniem.
- Źle Ci się oddycha z prostym nosem? – fuknęłam – Przestań mi przeszkadzać!
- Dlaczego nie ma Oli? – zapytał głosem niewiniątka i wsunął ręce pod głowę.
- Bo nie ma. Zamknij się i śpij jak Ci dobrze – warknęłam – Jeszcze raz tylko coś powiedz, to nie ręczę za siebie!
- Spokojnie, złośnico – zaśmiał się pod nosem – A mówili, że rude to wredne.
Przez zamknięte drzwi słyszałam jak oddycha głośno, co chwila pochrapując. Co oni w sobie widzieli?! Sprzątnęłam książki i wrzuciłam do plecaka, który parę sekund później znalazł się pod stolikiem. Myślałam, że normalni ludzie o pierwszej w nocy śpią. Oczywiście on wyłamał się i przylazł. Przebrałam się w szare piżamy w koty, których szczerze nienawidzę i poszłam spać. A zanim to nastąpiło musiałam przecierpieć swoje. 
Szczerze to nie ma piękniejszego dnia niż sobota.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz