Piątek. Dla
niektórych to dzień ogólnej radości, który skłania do takiego namiaru
słodkości, że można się czuć jak w pokoju pełnym szczeniąt, kociąt, różowych
gum balonowych. Po prostu można
było rzygnąć tęczą na tą wszędobylską beztroskę. Też tak miałam. Nic bardziej
mylnego. Teraz w piątki miałam pecha. A w te trzynastego wolałam nie wychylać
głowy spod kołdry, bo zapewne coś dopadłoby mnie, gdybym ustała jedną nogą na
dywanie. W zwykły piątek co najmniej dwanaście razy uderzałam małym palcem u
stopy o którykolwiek mebel, a potem ze łzami w oczach siadałam na kanapie i
podciągałam kolana pod brodę. W ten zwyczajny piątek woda zawsze była zimna, z
kranu coś ciekło, włosy wkręcały mi się w suszarkę, tłukł się ulubiony kubek,
tosty wychodziły spalone, a kromka chleba zawsze spadała na podłogę masłem w
dół. Pogoda zawsze była inna niż ta, na którą byłam gotowa. W ten dzień
profesorzy się zawzinali, autobusy spóźniały, samochody oblewały brudną wodą,
klucze się gubiły i nawet telefon nie działał. W normalny piątek telewizor
śnieżył, kakao się wylewało, łóżko skrzypiało, psy w nocy szczekały i menele
darli się na ulicy. Jednak najgorsze z tego było to, że zawsze w piątek
wieczorem przychodził chłopak siostry i od drzwi zaczynali swoją grę wstępną.
Potem zamykali się w jej pokoju skąd dochodziły tylko krzyki i jęki. Tak było
co tydzień. Co piątek znikałam z mieszkania i włóczyłam się bez celu po
mieście, czekając aż tamci skończą swój akt. Zazwyczaj wracałam dopiero w
sobotę rano, bo wcześniej nie miałam czego tam szukać. Niby błahostki, a
potrafią wyprowadzić z równowagi każdego. Dlatego po nieudanym piątku cieszyłam
się jak głupia z każdej małej rzeczy. Ale nie dzisiaj, bo dzisiaj jest… piątek!
W ekwilibrystycznej pozie siedziałam na kanapie wśród
miliona zeszytów i książek. Niebieski plecak leżał na podłodze i co chwila się
przewracał. Okulary opadały na czubek nosa, więc ciągle je podnosiłam. Jedyną
pociechą dzisiejszego dnia był fakt, że siostra gdzieś wyjechała, więc dzisiaj
jej chłopak nie przyjdzie do mieszkania. Mogłam spokojnie spać na swoim łóżku,
które i tak pewnie będzie niewygodne. Włożyłam ołówek do ust i zawzięcie
starłam kilka naskrobanych słów na kartce papieru. Muzyka cicho płynęła z
głośników salonowej wieży. I już skończyła się bajka. Płyta się zacięła, a ja
zdenerwowana ugryzłam się mocno w język, ustałam nieporadnie na podłodze,
zrzucając połowę książek z kanapy. Podeszłam do wieży, przy okazji z impetem
uderzając nogą o stolik kawowy. Jak zawsze w oczach pojawiły mi się łzy i
wyrzucając z siebie wszelkie niekulturalne epitety wyszłam z salonu. Z chęcią
rzuciłabym się na łóżku, gdyby nie fakt, że ktoś śpiewał na klatce. Wyjrzałam
przez wizjer, a z moim ust wypłynęło głośne: kurwa. Otworzyłam drzwi, przez które natychmiast wtoczyła się
ogromna góra mięśni i usiadła na wycieraczce, uśmiechając się do adidasów na
podłodze.
- Weź się kurwa przesuń, człowieku – fuknęłam, próbując
zamknąć drzwi. Czy moja siostra nie raczyła poinformować chłopaka, o tym, że
dzisiaj jej w domu nie będzie? Mężczyzna przesunął się w końcu w prawo i oparł
plecami o ścianę. Jedną ręką przekręcałam klucz w drzwiach, a drugą wybierałam
numer do siostry. Po czterech, Boże, sygnałach usłyszałam jej świergot.
- Twój dżolero leży na wycieraczce – mruknęłam,
szturchając go lekko nogą. Mamrotał coś pod nosem, wgapiając się w mój tyłek.
Chcący lub nie, ustałam mu lekko na stopę i przeniósł swój wzrok na sufit. –
Łaskawie byś go stąd zabrała, do cholery!
- Nie mogę – zacmokała nerwowo – Będę dopiero jutro.
Wybacz mi, naprawdę nie mogę teraz przyjechać. Trzymaj się, Em.
Usłyszałam sygnał zakończonego połączenia. Przeklęłam
parę razy i rzuciłam telefon na komodę. Facet nadal opierał się o ścianę, teraz
tylko głową, bo reszta jego ciała leżała na wznak.
- Wstawaj, ja Cię tachać nie będę – warknęłam. Obruszył
się niesłychanie i z jękiem podniósł z podłogi. Jedną ręką podpierał się o
ścianę, a drugą nieudolnie ściągał ciemne adidasy.
- Emcia… - zawołał pijacko, opadając na mnie swoim
ogromnym cielskiem. Skrzywiłam się i strąciłam jego łapy z moich ramion.
- Lepiej się trzymaj ode mnie z daleka – syknęłam
zjadliwie. Wciągnęłam go do pokoju siostry i popchnęłam na łóżko – Możesz robić
tu co chcesz, tylko mi nie przeszkadzaj. Rzygać w sumie też możesz, tylko
cicho.
Kątem oka widziałam jak ściąga z siebie białą koszulkę i
kładzie ją na parapecie. Westchnęłam głośno i zamknęłam drzwi do pokoju. Nie
mam pojęcia jak oni dobrali się ze sobą. Mieli tyle sam lat. I byłam od nich
tylko o dwa lata młodsza. Co prawda nie zdarzało mu się pijanemu przychodzić do
siostry, więc co tym razem? Zasiadłam z
powrotem na kanapie i otworzyłam pierwszą lepszą książkę. Już zaczynało robić
się ciekawie, dopóki nie przerwało mi głośne wołanie mężczyzny w pokoju
siostry. Zignorowałam jego odgłosy i ponownie schowałam nos w podręczniku.
- EMCIA!
Kurwa
jego mać. Otworzyłam drzwi do pokoju i zmierzyłam go wściekłym
spojrzeniem.
- Źle Ci się oddycha z prostym nosem? – fuknęłam –
Przestań mi przeszkadzać!
- Dlaczego nie ma Oli? – zapytał głosem niewiniątka i
wsunął ręce pod głowę.
- Bo nie ma. Zamknij się i śpij jak Ci dobrze – warknęłam
– Jeszcze raz tylko coś powiedz, to nie ręczę za siebie!
- Spokojnie, złośnico – zaśmiał się pod nosem – A mówili,
że rude to wredne.
Przez zamknięte drzwi słyszałam jak oddycha głośno, co
chwila pochrapując. Co oni w sobie widzieli?! Sprzątnęłam książki i wrzuciłam
do plecaka, który parę sekund później znalazł się pod stolikiem. Myślałam, że
normalni ludzie o pierwszej w nocy śpią. Oczywiście on wyłamał się i przylazł.
Przebrałam się w szare piżamy w koty, których szczerze nienawidzę i poszłam
spać. A zanim to nastąpiło musiałam przecierpieć swoje.
Szczerze to nie ma piękniejszego dnia niż sobota.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz