poniedziałek, 30 grudnia 2013

03; udawaj



Czas do soboty minął jak z bicza trzasnął. A mnie oczywiście nie ominął pechowy piątek, w którym to zgubiłam klucze do mojego ukochanego granatowego autka. Dałabym się za niego pokroić. Cały dzień spędziłam na poszukiwaniu owej zguby nie tylko w mieszkaniu, ale też na uczelni. Nie omieszkałam też czekać na ponowny przyjazd autobusu nr 22, którym musiałam szybko przedostać się z jednego końca miasta na drugi. Wiadomość o zgubieniu kluczyków dotarła do mnie dopiero wtedy, gdy Olka wymusiła na mnie wyjazd poza Olsztyn. W końcu wyklinając na mnie, zabrała się z Wojtkiem, a ja nadal nieszczęśliwa szukałam moich przepustek do normalnego życia. Wybrałam się ostatecznie do paszczy lwa i zapukałam w okienko informacyjne w budynku PKS’ów. Zostałam brutalnie oddelegowana do domu przez jakąś wredną babę. Na całe szczęście mój wskaźnik szczęścia gwałtownie wzrasta zaraz po zakończonym piątku, choćby było ledwo po północy. I właśnie te trzy minuty po północy sprawiły, że jakimś cudem znalazłam moje zguby w kieszeni kurtki, której tamtego dnia nie miałam na sobie ani razu! 


Wojtek trajkotał jak najęty przez telefon, gdy razem z Olką szykowałyśmy się do wyjazdu do Warszawy. Jedziemy na ten ich nieszczęsny mecz, który swoją drogą mam nadzieję, przegrają. Zetrę wtedy ten kpiący uśmieszek z tumanowatej twarzy Ferensa.
- Dobrze, nie zapomnę – siostra wzdychała co chwila do telefonu. – Wezmę… No przecież powiedziałam, że wezmę! Jezu, Wojtek! Też Cię kocham, ale… Wiem, wiem, wiem. Sam nie zapomnij wziąć mózgu. Jak Cię dzisiaj zobaczę, to zrobię Ci taką zadymę, że głowa mała. Siedź cicho!... Jak to zapomniałeś?! Zdurniałeś do reszty?! Nie będę teraz jechała do twojego mieszkania. Czy ty masz galaretę zamiast mózgu?
Zatrzasnęłam w końcu drzwi do jej pokoju, mając dość tej gadaniny. Chciałam w spokoju się odprężyć i wymyśleć niesamowitą intrygę. Do Wigilii zostało tylko kilka dni, a ja nadal byłam w kropce. Moja obecna sytuacja sprawiała mi wiele kłopotów. Posuwałam się do zupełnie irracjonalnych czynów jak próba wtajemniczenia w tej plan mojego kolegi z ławki. Prawdopodobnie ochoczo przystałby na taką propozycję. W samą porę ugryzłam się w język. Drzwi do pokoju otworzyły się z hukiem i weszła przez nie rozdygotana Olka.
- Powiedz mu coś, bo nie wytrzymam!
Wcisnęła mi telefon do ręki, a prychnęłam tylko w odpowiedzi.
- Idź na rozruch, tukanie.   
I basta. Oddałam jej telefon, po czym szybko wsunęłam na stopy krótkie kozaki. Olka złożyła ręce do Boga i uczyniła to samo, co ja. Kilka minut później siedziałyśmy w samochodzie i ruszyłyśmy w stronę Warszawy. Szczerze mówiąc myślałam, że ten mecz będzie bardziej porywający. Przecież Politechnika i Olsztyn są mniej więcej na tym samym poziomie rozwoju. No dobra, żadnej niespodzianki nie było, bo wygrała drużyna z Warszawy. Fakt o przegranej ugodził mocno w naszych chłopaków, ale jakoś nie było po nich widać goryczy porażki. Oparłam się o bandy i czekałam tylko aż Wojtek i Olka skończą się witać. Zajęło im to dłuższą chwilę, ale ja, robiąca w tym związku za ‘przyzwoitkę’ musiałam się mieć na baczności.
- I co Em? Znalazłaś już kogoś porywającego na miejsce przy stole? – zapytał blondyn, uśmiechając się od ucha do ucha. Wzruszyłam ramionami i wyjątkowo znudzona mruknęłam coś pod nosem. Uparcie wpatrywałam się w boisko, patrząc to na zawodników Olsztyna, to na Polibudę. A do życia przywrócił mnie zjawiskowy cel kolegi Ferensa. Strzelił mi piłko prosto w czoło. Zaskoczona otworzyłam szeroko oczy, żądając mordu.
- Chodź Oluś – roześmiał się przyjmujący i odciągnął dziewczynę na kilka metrów ode mnie – twoja wybitna siostra znalazła potencjalnego kandydata. Patrz zbliża się. Emma ma wizję mordu w oczach, ale on szybko jej to wybije z głowy. Spójrz jak ta mała małpa ciska tą piłką na wszystkie strony. Biedny Bart, jeszcze nie wie, co go czeka. O! Spojrzeli sobie w oczy. Zaraz wypełni się wola nieba…
Olka umierała ze śmiechu, opierając się na ramieniu blondyna. Co chwila zerkali na mnie i atakującego, który wyjątkowo zakłopotany próbował odzyskać piłkę i prosić mnie o wybaczenie. Denerwujący komentarz Wojtka został przerwany z chwilą, gdy posłałam mu zawistne spojrzenie. Roześmiał się głośno i dał za wygraną.
- Przepraszam, nie chciałem – westchnął szatyn i zmierzył mnie (taką kruszynkę) swoim wzrokiem. Jezu, co za wielkolud.
- Spoko – bąknęłam i wzruszyłam tylko ramionami, wbijając wzrok gdzieś koło niego.
- To naprawdę było niechcący – podrapał się po karku, uśmiechając lekko.
- Bartuś? – spojrzałam mu odważnie w oczy. Kiwnął zaciekawiony głową. – Możesz udawać mojego chłopaka przez jeden wieczór?
Myślałam, że Wojtek udusi się ze śmiechu, patrząc na minę atakującego. A on tylko bezdźwięcznie otwierał i zamykał usta. Ha! Już go miałam! Czekałam tylko na dalszy rozwój wydarzeń.
- Muszę? – wyglądał jakby opadły z niego wszystkie siły.
- Tak – kiwnęłam pewnie głową – Widzimy się w Ostródzie za trzy dni.


A ten czas tez szybko minął. Wojtek wszystko wytłumaczył zaciekawionemu Bartkowi. Wiadomość tą przyjął do siebie dość dobrze. Miałam tylko nadzieję, że się pojawi. A resztę załatwię już sama. Od rana latałam po domu w Ostródzie pomagając mamie w ustawianiu stołu czy Olce w dekorowaniu choinki. Tata rano pojechał szybko do hurtowni i wrócił niecałą godzinę później. Po południu już wszyscy zaczęliśmy się przygotowywać. Wyglądałam całkiem jak człowiek, gdy założyłam na siebie dopasowaną do ciała granatową sukienkę na szerokich ramiączkach. A moje rude włosy zakręciłam trochę na lokówce i zostawiłam tak, jak je Pan Bóg stworzył. Reszta to tylko formalność. Parę zabiegów upiększających i oto mamy całą Emmę w gotowości. Olka wcale nie wyglądała gorzej. Powiem szczerze, nawet lepiej ode mnie. Zeszłam po schodach na dół i niepewnie wyjrzałam za futrynę drzwi. Siostra niecierpliwie wyglądała przez okno, gdy na zegarku wybiła godzina siedemnasta. Wpatrywała się uparcie w drogę, czekając aż na zaśnieżone podwórko wjedzie czarne BMW.
- Mamo! – krzyknęła radośnie – już przyjechali!  
A mnie uśmiech lekko spełzł z twarzy. Zaczęłam się stresować, że coś pójdzie nie tak. Miałam tylko nadzieję, że Bartek sobie poradzi i wszystko będzie pięknie. Ola pierwsza podbiegła do drzwi i otworzyła je na oścież, wpuszczając do środka mnóstwo zimnego powietrza. Pierwszy do środka wszedł Wojtek, a zaraz za nim lekko zaniepokojony Bartek. Strzepnął z kołnierza kurtki płatki śniegu i wbił we mnie błękitne tęczówki. Jego źrenice niemal natychmiast się rozszerzyły. Uśmiechnął się, a ja mrugnęłam do niego zachęcająco. Pierwsze koty za płoty. Ferens westchnął głęboko i pokręcił głową z politowaniem, kiedy na mnie spojrzał. Wystawiłam mu język. Ola lekko pchnęła mnie w stronę atakującego. Myślałam, że wyjdę z siebie. Przecież doskonale wiem, co mam zrobić. Głowa mamy wychyliła się zza drzwi prowadzących do kuchni. Zmierzyła szatyna zaciekawionym spojrzeniem i popatrzyła na mnie, unosząc brew do góry. Westchnęłam głośno i wspięłam się na palcach, by zapleść moje ramiona na szyi atakującego. Uśmiechnął się skrępowany, ale przycisnął mnie mocniej do siebie.
- Więcej luzu Bartuś – szepnęłam mu do ucha – Zacznij grać. Pomogę Ci.  
Ferens zaklaskał cicho, gdy mama zniknęła w pokoju. Wszyscy razem weszliśmy do niewielkiej, ale przestronnej jadalni. Przywitaliśmy się grzecznie, a Bartek wyciągnął zza siebie coś na kształt bombonierki i wręczył ją mojej matce. Został przez nią soczyście ucałowany. Ojciec przywitał się z nim i zerknął nieco sceptycznie. Jakimś cudem przetrwaliśmy dzielenie się opłatkiem, co pewnie przyszło atakującemu z wielkim trudem. Usiedliśmy obok siebie, patrząc wymownie na zwijającego się ze śmiechu Wojtka. Zjedliśmy co mieliśmy zjeść. W trakcie oczywiście mama nie powstrzymała się przed dziwnymi pytaniami.
- Słoneczka, jak się poznaliście? – zapytała, opierając się o stół. Pstryknęłam Bartka w udo i uśmiechnęłam się zrelaksowana.
- Wojtek nas zapoznał – odpowiedziałam pewnie. Nawet nie drgnęła mi powieka. – Jakieś trzy miesiące temu, prawda? Bartek też jest siatkarzem.
Odpowiedziałam na multum innych pytań. Wszystkie miały w sobie drugie dno. Z czasem Bartek sam z chęcią zaczął opowiadać i zmyślać coraz to nowsze historie. Czułam świdrujący wzrok mamy, gdy po uroczystej kolacji wszyscy usiedliśmy na kanapie w salonie. Szatyn niepewnie objął mnie ramieniem, na co jednogłośnie przystałam. Położyłam głowę na jego ramieniu, bawiąc się guziczkiem mankietu w jego białej koszuli. Z minuty na minutę czułam się bardziej ospała. W końcu wstałam z zajmowanego przeze mnie miejsca i pociągnęłam atakującego za rękę.
- Idziemy się przewietrzyć – wyjaśniłam. Czym prędzej wyszliśmy z domu. Zapięłam płaszcz i założyłam rękawiczki.
- Chodź – pociągnęłam go w stronę sadu, gdzie widać było tylko drzewa pod pokrywą śniegu. Wyjrzałam lekko przez ramię i dostrzegłam poruszającą się firankę w kuchennym oknie. Wiedziałam, wiedziałam, że tak będzie! – Bartek, złap mnie za rękę.
- Co? – zapytał zaskoczony. Spojrzałam na niego znacząco, więc zaraz to uczynił. Zaśmiałam się widząc jego ogromną dłoń, splatającą się z moją maleńką rączką. Nawet mi to nie przeszkadzało. W końcu zniknęliśmy z zasięgu wzroku domowych obserwatorów. Zrzuciłam śnieg z pieńka i usiadłam na nim.
- Już masz wolne – westchnęłam, wpatrując się w sylwetkę siatkarza. Odetchnął z ulgą. – Chcesz przenocować czy wrócisz do domu? Wojtek chyba zostaje.
- To jego auto, więc chcąc czy nie, zostanę – uśmiechnął się lekko.
- Uprzedzam, że na żadną pasterkę nie idę. Wolę siedzieć w domu i obżerać się makowcem. Lepiej byłoby gdybyś został ze mną, bo inaczej mama znowu zacznie się czegoś domyślać.
Zapadła między nami chwila zupełnego milczenia. Atakujący spoglądał na mnie co chwila i istotnie zaczęło mnie to trochę krępować. W końcu usiadł obok mnie na ziemi pokrytej śniegiem. Zareagowałam gwałtownie, zeskakując z pieńka i pomagając mu wstać.
- Przeziębisz się – mruknęłam, łapiąc go za łokieć – Chodź, poszukamy czegoś żeby można było spokojnie usiąść.
Przemierzyliśmy cały sad wzdłuż i wszerz. W końcu koło starej jabłonki znaleźliśmy coś na wzór pieńka. Pochyliłam się i nagle poczułam uderzenie w okolicy lędźwi.
- Co jest? – syknęłam pod nosem i szybko się wyprostowałam. To był mój błąd, bo dostałam śnieżką prosto w obojczyk okryty jedynie materiałem płaszcza. – Hej! Co to ma być?!
Szybko ulepiłam coś na wzór śnieżki i rzuciłam nią w stronę siatkarza. Uchylił się w ostatniej chwili, wysyłając pocisk w moją stronę. Nasza wymiana ataków trwała może dobre dziesięć minut. Potem oboje oddychaliśmy głęboko, regenerując siły. Moment rozkojarzenia Bartka kosztował go wiele. Gdy odwrócił się plecami  moją stroną, praktycznie bezszelestnie podbiegłam do niego i z całym impetem wpadłam na jego rozbudowane ciało. Takim sposobem wylądowaliśmy w ogromnej zaspie. Wielkolud obrócił się w moją stronę i w niewyobrażalnie szybkim tempie zaczął zasypywać nas śniegiem. Pisnęłam głośno, próbując wyswobodzić się z jego uścisku. W końcu mi się to udało. Zaryzykowałam i wyciągnęłam dłoń w jego stronę, aby pomóc mu wstać. Wcale mi nie pomagał. Z wielkim trudem podniosłam go z masy śniegu.
- Emma? – spojrzałam na niego zaciekawiona - Może wrócimy, bo twoja mama zaraz wypadnie przez to okno – zaśmiał się i pomógł mi wstać z pieńka. Nawet go o to nie prosiłam, ale ponownie splótł nasze ręce ze sobą. Nie powiem, bo zrobiło mi się tak jakoś cieplej na sercu. Grał wręcz profesjonalnie i nic nie stało na przeszkodzie, by robił to jeszcze przez większość okresu świątecznego.  

piątek, 27 grudnia 2013

02; kombinuj



Wkroczyłam w ten gorący okres na uczelni, podczas gdy reszta świata z zachwytem przygotowywała się do świąt. Ja siedziałam w książkach, a rodzinka latała po sklepach i galeriach, kupując świąteczne pierdółki i tony jedzenia jakby to w Wigilię miało przyjechać wojsko. Wszystko to fruwało mi koło nosa wraz z chusteczkami higienicznymi, które w tej porze roku zawsze szły tonami. Całe szczęście dzisiaj był ostatni dzień weekendu, a od jutra znowu ciężka harówka na uczelni.
Olka cały dzień latała po mieszkaniu jak na skrzydłach, uśmiechając się nawet do kłębka kurzu na mojej komodzie w pokoju. Niestety Bóg nie pozwolił marnować mojego cennego czasu i talentu na sprzątanie kuchni, salonu, pokoju czy łazienki. Kazał mi iść na medycynę i guzik tu miałam do gadania. W porównaniu do innych, którzy pół tygodnia przesiadywali swoim tyłkiem na kanapach. Zaczęłam się głębiej wczytywać w jeden z masy podręczników, gdy w całym mieszkaniu rozbrzmiał dźwięk dzwonka. Olka nawet nie raczyła się ruszyć tylko wzrokiem kazała mi iść otworzyć drzwi. Wyjrzałam jak wizjer i już miałam z powrotem wrócić do pokoju, gdy siostra znowu mnie upomniała.
- Otwórz mu te drzwi!
Jak mus to mus. Chwilę potem w korytarzu ze śniegu otrzepywał się jej chłopak. Zmierzył mnie zdegustowanym wzrokiem i uniósł jeden kącik ust do góry.
- Cześć ruda małpo.
- Spierdalaj tukanie.
Każde z nas poszło w swoją stronę. Ja do pokoju, a on do salonu. Przez przymknięte drzwi słyszałam śmiech siostry. Wszelkimi siłami próbowałam powstrzymać się przed wybuchem. Za każdym razem, gdy milimetrowe litery książki zaczynały być coraz ciekawsze, ta dwójka z pokoju naprzeciwko zaczęła coraz głośniej rozmawiać, śmiać się i rzucać śnieżkami ulepionymi ze śniegu z balkonu. Jakby ich z buszu wypuścili!
- Zamknąć się dzikusy!
Nawet liczenie do dziesięciu nic tu nie pomogło. Drzwi do pokoju się otworzyły i wejrzała przez nie blond łepetyna i moja siostra.
- Króliczku, okresu dostałaś? – roześmiał się głośno, omal nie rozbijając mojego ukochanego wazonu z Hiszpanii, który przywiozłam będąc tam na wycieczce w drugiej klasie liceum. Powstrzymałam się przed uszczypliwym komentarzem w stronę mojego przyszłego, nie daj Boże, szwagra. Olka szturchnęła go tylko łokciem.
- A w ogóle to chciałam wam coś powiedzieć – wypaliła. Spodziewałam się najgorszego. Nawet tego, że za dziewięć miesięcy może tu latać sobowtór tego potwora o krzywym nosie. – Rodzice zaprosili nas wszystkich na Wigilię!
Blondynowi uśmiech szybko spełzł z twarzy, a ja zaczęłam się śmiać jak opętana.
- Emma, mama chciała żebyś przyjechała z chłopakiem.
Tym razem role się odwróciły. Poczułam się jakby ktoś wylał na mnie wiadro zimnej wody. A Wojtek zaśmiał się szaleńczo i wyszedł z pokoju, żeby nie upaść w progu. I tu właśnie zaczęły się schody. Mama mogła tak pomyśleć. W końcu od dwóch lat wypytywała mnie o chłopaka, a ja cały czas mówiłam jej, że wymieniam ich jak rękawiczki, a właśnie X miesięcy temu znalazłam tego jedynego. Tak było za każdym razem jak dzwoniła do Olsztyna. A tu chłopa ani widu, ani słychu! Bądź tu człowieku mądry. Przewracałam dużymi, mądrymi oczami na wszystkie strony, próbując wymyśleć jakąś szaloną intrygę, podczas gdy blondyn opierał się o futrynę, patrząc na mnie krytycznym wzrokiem. Gdy tylko na niego spojrzałam, pokręcił przecząco głową i kazał pocałować się w dupę. No tak, faktycznie. Ferens był zawsze moją ostatnią deską ratunku, bo przecież tonący brzytwy się chwyta. Więc kiedy mama zaprosiła go razem z Olą nie mógł w tym czasie udawać mojego chłopaka jak to robił czasem do tej pory. Tak, to było chore. W tamtych momentach małpy i tukany zaczęły przemawiać ludzkim głosem, ale to była transakcja wiązana. Moja ukochana siostrzyczka lubiła sobie znikać na jakiś czas w ważniejsze dni nie tylko dla mnie, ale i dla jej chłopaka. Często więc słyszałam słowa, abym wciskała się w sukienkę i wyszła z nim na imprezę sponsorską, urodziny kolegi czy inne święto. Jednak na co dzień nasz widok wywoływał w nas potworne mdłości i tyle w tym temacie. Teraz musiałam się głowić nad tym kogo tu znaleźć na miejsce tego potwora z górą mięśni. Tłumaczenie, że zerwałam z dwudziestym szóstym chłopakiem byłoby nietaktowne.
- Nigdy nie sądziłam, że posunę się aż do tego, ale załatw mi jakiegoś faceta na tą Wigilię!
- No chyba Cię coś boli – prychnął w odpowiedzi. – Przyjedź z jakimś swoim przyjacielem z uczelni.
- Puknij się w czoło. Moi przyjaciele to cioty! Ferens no!
- Nie. Nie ma mowy.
- Będziesz czegoś chciał.
- Króliczku, w najbliższym czasie niczego – westchnął.
- Wypierdalaj z Domu Bożego!
Moja wulgarność wzrastała wraz z długością jego pobytu w moim otoczeniu. A to wszystko nie było szczytem moich możliwości, bo Ferens był w stanie przesiadywać w mieszkaniu godzinami i tysiącami godzin. Wybiegłam szybko z pokoju i wpadłam do kuchni, gdzie Olka tłukła się między garnkami.
- Wbijamy w sobotę na mecz? Co ty na to? – mruknęłam zachęcająco, porywając dwie mandarynki z półmiska.
- Grają w Warszawie, dziecko – westchnęła, rozrywając opakowanie makaronu z Lubelli.
- Nawet lepiej. Znajdę sobie warszawiaka, a nie ciemnotę z Olsztyna tak jak ty – wzruszyłam ramionami i wróciłam do pokoju, odprowadzana ciskającym gromy wzrokiem mojej siostry.

czwartek, 26 grudnia 2013

01; wpuść


Piątek. Dla niektórych to dzień ogólnej radości, który skłania do takiego namiaru słodkości, że można się czuć jak w pokoju pełnym szczeniąt, kociąt, różowych gum balonowych. Po prostu można było rzygnąć tęczą na tą wszędobylską beztroskę. Też tak miałam. Nic bardziej mylnego. Teraz w piątki miałam pecha. A w te trzynastego wolałam nie wychylać głowy spod kołdry, bo zapewne coś dopadłoby mnie, gdybym ustała jedną nogą na dywanie. W zwykły piątek co najmniej dwanaście razy uderzałam małym palcem u stopy o którykolwiek mebel, a potem ze łzami w oczach siadałam na kanapie i podciągałam kolana pod brodę. W ten zwyczajny piątek woda zawsze była zimna, z kranu coś ciekło, włosy wkręcały mi się w suszarkę, tłukł się ulubiony kubek, tosty wychodziły spalone, a kromka chleba zawsze spadała na podłogę masłem w dół. Pogoda zawsze była inna niż ta, na którą byłam gotowa. W ten dzień profesorzy się zawzinali, autobusy spóźniały, samochody oblewały brudną wodą, klucze się gubiły i nawet telefon nie działał. W normalny piątek telewizor śnieżył, kakao się wylewało, łóżko skrzypiało, psy w nocy szczekały i menele darli się na ulicy. Jednak najgorsze z tego było to, że zawsze w piątek wieczorem przychodził chłopak siostry i od drzwi zaczynali swoją grę wstępną. Potem zamykali się w jej pokoju skąd dochodziły tylko krzyki i jęki. Tak było co tydzień. Co piątek znikałam z mieszkania i włóczyłam się bez celu po mieście, czekając aż tamci skończą swój akt. Zazwyczaj wracałam dopiero w sobotę rano, bo wcześniej nie miałam czego tam szukać. Niby błahostki, a potrafią wyprowadzić z równowagi każdego. Dlatego po nieudanym piątku cieszyłam się jak głupia z każdej małej rzeczy. Ale nie dzisiaj, bo dzisiaj jest… piątek! 

W ekwilibrystycznej pozie siedziałam na kanapie wśród miliona zeszytów i książek. Niebieski plecak leżał na podłodze i co chwila się przewracał. Okulary opadały na czubek nosa, więc ciągle je podnosiłam. Jedyną pociechą dzisiejszego dnia był fakt, że siostra gdzieś wyjechała, więc dzisiaj jej chłopak nie przyjdzie do mieszkania. Mogłam spokojnie spać na swoim łóżku, które i tak pewnie będzie niewygodne. Włożyłam ołówek do ust i zawzięcie starłam kilka naskrobanych słów na kartce papieru. Muzyka cicho płynęła z głośników salonowej wieży. I już skończyła się bajka. Płyta się zacięła, a ja zdenerwowana ugryzłam się mocno w język, ustałam nieporadnie na podłodze, zrzucając połowę książek z kanapy. Podeszłam do wieży, przy okazji z impetem uderzając nogą o stolik kawowy. Jak zawsze w oczach pojawiły mi się łzy i wyrzucając z siebie wszelkie niekulturalne epitety wyszłam z salonu. Z chęcią rzuciłabym się na łóżku, gdyby nie fakt, że ktoś śpiewał na klatce. Wyjrzałam przez wizjer, a z moim ust wypłynęło głośne: kurwa. Otworzyłam drzwi, przez które natychmiast wtoczyła się ogromna góra mięśni i usiadła na wycieraczce, uśmiechając się do adidasów na podłodze.
- Weź się kurwa przesuń, człowieku – fuknęłam, próbując zamknąć drzwi. Czy moja siostra nie raczyła poinformować chłopaka, o tym, że dzisiaj jej w domu nie będzie? Mężczyzna przesunął się w końcu w prawo i oparł plecami o ścianę. Jedną ręką przekręcałam klucz w drzwiach, a drugą wybierałam numer do siostry. Po czterech, Boże, sygnałach usłyszałam jej świergot.
- Twój dżolero leży na wycieraczce – mruknęłam, szturchając go lekko nogą. Mamrotał coś pod nosem, wgapiając się w mój tyłek. Chcący lub nie, ustałam mu lekko na stopę i przeniósł swój wzrok na sufit. – Łaskawie byś go stąd zabrała, do cholery!
- Nie mogę – zacmokała nerwowo – Będę dopiero jutro. Wybacz mi, naprawdę nie mogę teraz przyjechać. Trzymaj się, Em.
Usłyszałam sygnał zakończonego połączenia. Przeklęłam parę razy i rzuciłam telefon na komodę. Facet nadal opierał się o ścianę, teraz tylko głową, bo reszta jego ciała leżała na wznak.
- Wstawaj, ja Cię tachać nie będę – warknęłam. Obruszył się niesłychanie i z jękiem podniósł z podłogi. Jedną ręką podpierał się o ścianę, a drugą nieudolnie ściągał ciemne adidasy.
- Emcia… - zawołał pijacko, opadając na mnie swoim ogromnym cielskiem. Skrzywiłam się i strąciłam jego łapy z moich ramion.
- Lepiej się trzymaj ode mnie z daleka – syknęłam zjadliwie. Wciągnęłam go do pokoju siostry i popchnęłam na łóżko – Możesz robić tu co chcesz, tylko mi nie przeszkadzaj. Rzygać w sumie też możesz, tylko cicho.
Kątem oka widziałam jak ściąga z siebie białą koszulkę i kładzie ją na parapecie. Westchnęłam głośno i zamknęłam drzwi do pokoju. Nie mam pojęcia jak oni dobrali się ze sobą. Mieli tyle sam lat. I byłam od nich tylko o dwa lata młodsza. Co prawda nie zdarzało mu się pijanemu przychodzić do siostry, więc co tym razem?  Zasiadłam z powrotem na kanapie i otworzyłam pierwszą lepszą książkę. Już zaczynało robić się ciekawie, dopóki nie przerwało mi głośne wołanie mężczyzny w pokoju siostry. Zignorowałam jego odgłosy i ponownie schowałam nos w podręczniku.
- EMCIA!
Kurwa jego mać. Otworzyłam drzwi do pokoju i zmierzyłam go wściekłym spojrzeniem.
- Źle Ci się oddycha z prostym nosem? – fuknęłam – Przestań mi przeszkadzać!
- Dlaczego nie ma Oli? – zapytał głosem niewiniątka i wsunął ręce pod głowę.
- Bo nie ma. Zamknij się i śpij jak Ci dobrze – warknęłam – Jeszcze raz tylko coś powiedz, to nie ręczę za siebie!
- Spokojnie, złośnico – zaśmiał się pod nosem – A mówili, że rude to wredne.
Przez zamknięte drzwi słyszałam jak oddycha głośno, co chwila pochrapując. Co oni w sobie widzieli?! Sprzątnęłam książki i wrzuciłam do plecaka, który parę sekund później znalazł się pod stolikiem. Myślałam, że normalni ludzie o pierwszej w nocy śpią. Oczywiście on wyłamał się i przylazł. Przebrałam się w szare piżamy w koty, których szczerze nienawidzę i poszłam spać. A zanim to nastąpiło musiałam przecierpieć swoje. 
Szczerze to nie ma piękniejszego dnia niż sobota.

Grudniowi


 Emma

Wojtek

Bartek



Nie informuję słoneczka. 
To będzie krótkie.